zawsze to jakiś początek
Prowadziłam kiedyś bloga i to trzymało moją szajbę w ryzach. Klepałam, co mi w głowie siedziało, a myśl wyklepana w próżnię Internetu traci na mocy i wadze.
Teraz jestem sobie ze swoją depresją i nerwicą na zwolnieniu lekarskim z pracy na miesiąc, na dobry początek. W kolejce na terapię, błagając lekarza o tabletki. Skrzynkę mailową zapychają mi wiadomości od szefowej, która sama wpędziła mnie w ten stan: „pomożemy ci przez to przejść, jesteśmy tu dla ciebie” i brzmi to jak groźba.
Komunikat: „dajcie mi spokój, nie chcę z nikim rozmawiać, od nikogo nic słyszeć”, pada na jałową glebę. Zastanawiam się czy tam wszyscy przypadkiem nie mają obsesji na moim punkcie.
Trzeba mi było zostać specjalistą do spraw sprzedaży, zamiast pchać się w niszowe rejony analizy chemicznej. Teraz mam sieczkę zamiast mózgu. I w zasadzie ochotę tylko na to żeby płakać.